wtorek, 20 sierpnia 2013

Śladami Franka Sinatry

Sinatra uwieczniony na znaczku pocztowym
 
Czy ktoś z Was pamięta chociaż jedną piosenkę Franka Sinatry? Mi kołacze się po głowie od jakiegoś czasu My way. Może dlatego, że tak bardzo odpowiada moim ostatnim przemyśleniom życiowym :-D
 
 
Jako, że Franek najlepszym wokalistką  wszechczasów był postanowiłam odwiedzić jego miasto rodzinne Hoboken. Znalazłam nawet fajną mapkę z trasą pełną, wydawać by się mogło, atrakcji.

 
Okazuje się jednak, że większość tych miejsc już nie istnieje. Nawet dom rodzinny spłonął i tylko tablica przed bramą przypomina o jego korzeniach.


Brama pod domem artysty i wmurowana w bruk tablica pamiątkowa
 
Samo Hoboken to całkiem przyjemne miasteczko o 150 letniej historii, jak głosi "muralium" :-D
 
 
Dużo  starych kamieniczek, pięknie odnowionych. Niska zabudowa, szerokie ulice dają poczucie przestrzeni.
 
 
Wzdłuż ulic ciągną się kawiarenki, restauracje, bary z "żywą" muzyką. Trochę przypominało to ulicę Francuską na Pradze :-) Fajny klimacik na popołudniowy spacer i filiżankę kawy.
 
 
Jest też park imienia Sinatry. I już myślałam, że będę mieć zdjęcie z gwiazdorem, bo przecież gdzie może stać jakieś popiersie jak nie w parku własnego imienia?
Zdjęcie mam, ale...z żołnierzami :-) Sinatry nie uwieczniono w brązie :-D
 
Pomnik upamiętniający żołnierzy z Hoboken, którzy zginęli w czasie II wojny światowej
 
Park położony jest nad brzegiem Hadsonu zatem rozciąga się stąd widok na panoramę szklanych domów na Manhattanie.
 
 
Nie myślcie jednak, że jest tu nudno. Miasto Sinatry jest muzykalne. W czwartki i soboty odbywają się w parku koncerty.
Na deptaku spotkać można śpiewających artystów. Ja trafiłam na nagrywanie raperskiego teledysku :-D  


Szkoda tylko, że w mieście Franka Sinatry tak trudno go spotkać :-( ale może źle szukałam?

Pozdrawiam



niedziela, 11 sierpnia 2013

Ale sobie zaszalałam... z niespodziankami :-)

zdjęcie ze strony http://www.rubyloungetotowa.com

 Jak widzicie na razie, jeśli chodzi o zwiedzanie,  najlepiej wychodzi mi poznawanie życia nocnego :-) Sobotnie wieczory to isnte szaleństwo :-) Odwiedzam rózne kluby w oklicy i poznaję najrózniejsze klimaty. Ale przecież ja to lubię :-) Ile ciekawych rzeczy można zobaczyć!!! I na jakie niespodziewajki można natrafić!!!

W tę sobotę bawiłam się w Ruby Lounge. Wybrałyśmy się na tę imprezę, ponieważ miała być dla singli, tak przynajmniej twierdził nasz znajomy.


Miejsce jak miejsce. Nie wyróżniało się niczym szczególnym. Dla mnie była to jednak cudowna odmiana po sobotach spędzonych przy muzyce prosto z Polski ;-) I wreszcie, chyba po raz pierwszy odkąd tu jestem,  nie usyszałam najsłynniejszego za WielkąWodą przeboju "Ona tańczy dla mnie". 
Klimat  wewnątrz bardzo mi się spodobał. Na środku wielki bar oblężony ze wszystkich stron. Pod ścianami stoliki i loże dla tych, co chcą trochę prywatności. Świetna dyskotekowa muzyka!!! Czyli to, co tygryski lubią najbardziej :-) Oj poszalałam na parkiecie!!!

I pewnie nie wspomniałabym o tym miejscu, gdyby nie pewnien drobny szczegół, który może niektórych z Was zainteresuje. Ruby Lounge to bar przyjazny osobom swingującym. I nie mam tu na myśli gatunku muzycznego, ale formę "poligamicznej aktywności seksualnej", jak określa to zajwisko Wikipedia :-)

Przypadek i źle zrozumiane słowo (bo przecież w wymowie "single" i  "swinger" brzmią całkiem podobnie zwłaszcza jak jest strasznie głośno:-)) sprawiły, że bawiłam się świetnie w miejscu, do którego w pełni świadomie bym nie poszła. N przynajmniej nie bez Was:-).

I jeszcze zagadka: jak myślicie, jakiego typu osoby mnie "podrywały"?  Dla zwycięzcy przewidziana nagroda!   

zdjęcie ze strony http://www.rubyloungetotowa.com

Trochę zabawne jest też to, że na stronie klubu można przeczytać informację, iż "sneakers, t-shirts, hats, long tees, baggy jeans, and working boots not permitted". Szkoda, że zapomniano dopisać też pidżamy :-) bo kilka osób pokazało sie właśnie w takich strojach :-)) Być może dlatego, że tuż obok jest hotel i wpadły tylko na kieliszeczek, a przecież pidżama to strój nocny jakby na to nie patrzeć :-) No i od razu widać, kto ma pokój tuż obok :-)

Ciekawe gdzie mnie oczy i nogi poniosą za tydzień :-)

Pozdrawiam

P.S. Przy okazji tej histori przypomniała mi się pewna kreskówka :-) miłego tygodnia
 

wtorek, 6 sierpnia 2013

Znalazłam swoje miejsce :-)

Czy pamiętacie czego się obawiałam przed wyjazdem? 
Oczywiście najbardziej tego, że Was tu nie będzie no i tego, że stracę swoje ulubione miejsca.
Bo gdzie tu będzie można iść na makaron ze szpinakiem albo pośpiewać?
Gdzie znajdę taką "swojską" atmosferę? Czy jeszcze będę mogła się poczuć "królową" :-D
Aż tu nagle, niespodziewanie i zupełnie przez przypadek trafiłam do restauracji Royal Warsaw . I...zakochałam się :-D
Znalazłam swój mały kawałek ukochanej Warszawy :-)

 
Miejsce na pierwszy rzut oka całkiem niepozorne. Nazwa też mnie jakoś szczególnie nie zainteresowała. Powiem nawet, że trochę zirytowała bo wydawała mi się taka pretensjonalna i w nieodpowiednim miejscu.
Jednak po wejściu do środka zmieniłam zdanie.
 
 
Dlaczego? Bo znalazłam w środku odrobinę Warszawy i od razu cieplej mi się zrobiło w moim skołatanym sercu :-)
Na jednej ze ścian wiszą obrazy przedstawiające Starówkę, Syrenkę, Kolumnę Zygmunta i inne miejsca.
Na drugiej ścianie jest piękna panorama Warszawy nocą.


 
Restauracja świetna na spokojny obiad, romantyczną randkę lub po prostu spotkanie przyjaciół. Czyli taki Lans z pl. Konstytucji :-)
Nie ma co prawda makaronu ze szpinakiem ale odkryłam panierowane pieczarki :-) pychotka :-)
No i białe wino. Polecam Pinot Grigio :-)
Dla tych co lubią słodkości przemiła kelnerka przyniesie całą tacę ciasteczek do wyboru.
 

W środę wieczorem spokojna restauracja zmienia się w... "remizę" (wszyscy wtajemniczeni wiedzą o co chodzi) i "każdy śpiewać może..." bo to wieczór z karaoke :-D
Ja jeszcze nie wydałam głosu bo były problemy z gardełkiem ale jak tylko będę mogła to też "powyję" :-D mam już nawet pomysł na piosenkę, pewnie spodoba się Miszy Ot bo kiedyś nawet mnie o nią prosił :-D


No i co najważniejsze jestem tu już rozpoznawana i mam nawet swoją ulubioną kelnerkę Martę  :-) Znowu mogę się poczuć jak u siebie, przynajmniej przez chwilę :-)


Znacie mnie przecież :-) jak nie bryluję to umieram :-D
Ale jednak bez Was to nie to samo. Do zobaczenia zatem :-D