niedziela, 22 grudnia 2013

Święta, Święta :-)

Dziś za wiele pisać nie będę :-)
Święta tu, to istne szaleństwo barw, świateł i dźwięku. Domy wystrojone, przyozdobione światełkami. Im więcej kiczu tym lepiej!!! Nikogo nie dziwi Myszka Micky przy szopce bożonarodzeniowej, czy dmuchane, olbrzymie bałwany przed domem. Ale ma to swój urok.
Kilka zdjęć które w niewielkim stopniu oddają tę atmosferę :-)

 

 

I jeszcze pokaz światło i dźwięk :-)

 
 
Nie byłoby Świąt bez reklamy :-) specjalnie dla Was reklama  która nadal nie wiem rozśmiesza  czy obraża :-) U mnie wywołuje uśmiech :-)
 
 
Wesołych Świąt kochani :-D
Merry Christmas my dear friends :-D 
 
 
 
 

środa, 18 grudnia 2013

Miał być Big Fish a był... big snow :-(

zdjęcie ze strony musicalu
A miało być tak pięknie! Znowu miałam zawładnąć Broadway.
Artur bilety kupił prawie miesiąc temu. (Tu zapewne niektórzy spytają "Who the fuck is Artur" - parafrazując słowa jednej piosenki. A Artur to "królewicz spod Kielc" - cytując inną, który od jakiegoś czasu spełnia moje zachcianki :-D. Ale nie o Arturze to historia. )


Zatem bilety kupione, ja w oczekiwaniu. Szczęśliwa jak małe dziecko, bo przecież taki musical !!! Tyle się będzie działo na scenie. I znowu Nowy York i choinka przy Rockefeller Center. Och, jakie to były plany!!!

I przyszedł 14 grudnia.


Śnieżyca od rana. Drogi zasypane, nie ma jak przejechać. Służby drogowe czekają aż przestanie padać dopiero wtedy zaczną odśnieżanie. Masakra. Odcinek drogi, który normalnie pokonuje się w 20 minut, jechaliśmy ponad 2 godziny!!!
Samochód ślizgał się na śnieżnych zaspach. Opony letnie bo tu nie ma zwyczaju zmiany "ogumienia"  na zimowe.

I tylko marzenie po wielkich wojażach zostało. Nie dojechaliśmy :'(
Rozpacz!!! Rwanie włosów z głowy!!! Histeria!!!Nawet butelka Martini nie poprawiła humoru.

Zamiast Big Fish był big snow. Ostatnie przedstawienie 29 grudnia zatem żegnaj przygodo :-(

Więcej o musicalu na oficjalnej stronie
http://www.bigfishthemusical.com/media.php

I jeszcze wspomniane piosenki. Ta o Alice

 
I ta o królewiczu :-)
 
 
 
 

wtorek, 3 grudnia 2013

Mój pierwszy raz... na Broadway :-)



O tym nie mogłabym nie opowiedzieć.
 W końcu dotarłam do New York!!! I to od razu na Broadway :-)
A wszystko przez przypadek i dzięki niezwykłej chojności człowieka, którego widziałam po raz pierwszy na oczy. 
 Zacznę jednak od początku.
Czasami tak bywa, że nie widzisz sie z kimś dwa lata aż tu nagle umawiacie się na kawę na Time Square w NY :-) bo tam właśnie spotkałam się z Konradem :-)
 
 
Po szybkiej kawie i niekończących sie pogaduszkach zostałam zaproszona na urodzinową kolację Konrada w gronie jego duńsko-amerykańskich przyjaciół.
 Nie będę się tu rozwodzić nad tym, że cały wieczór był wspaniały lub nad widokami na NY nocą jakie miałam przyjemność oglądać z penthous'u przy 78 Street.
Nie mogę jednak przemilczeć, tego że jeden z przyjaciół Konrada oddał mi, nie wiedząc właściwie dlaczego, swój własny, ciężko zdobyty, ostatni bilet na sobotnie przedstawienie Kinky Boots. 
 
 
Zrezygnował dla mnie nie tylko z przedstawienia ale także ze spędzenia wieczoru z przyjaciółmi, bo wybierali się do teatru wszyscy razem. A zrobił to w tak niewymuszony i normalny sposób.  O mało się nie popłakałam a wiecie, że u mnie z tym nie ma problemu :-)

Zatem przez przypadek, cudowny przypadek i cudownego człowieka znalazłam się w sobotni wieczór na Broadway :-)
Teatr powiedzmy, że niewielki, coś w stylu naszego Kameralnego. Scena z daleka wyglądała na małą, ale to co się na niej działo zachwyciło mnie i oczarowało.
 
 
Historia musicalu wydawałoby sie banalna. Jest fabryka obuwia męskiego. Interes rodzinny. I nagle ojciec umiera, fabrykę przejmuje syn a na dodatek pojawia sie kryzys i sklepy rezygnuje z zamówień. Powstaje pytanie co dalej? I tu znowu przypadek :-) tym razem na scenie: chłopak trafia na show Drag Queen i i tu rodzi się pomysł  aby produkować buty dla drag qweens :-D


Na scenie najpiękniejsze Drag Queens jakie kiedykolwiek widziałam :-D Muzyka, śpiew, taniec, kolorowe stroje.


Niech was jednak to nie zmyli. Wbrew pozorom to  sztuka o tolerancji, zrozumieniu, odkrywaniu siebie i swoich pragnień, realizacji marzeń. A także zaufaniu, przyjaźni i przełamywaniu stereotypów.
Przy czym wszystko pokazane z humorem i smakiem.
 
 
I te momenty, gdzie aktorzy zastygają w bezruch po jednej stronie sceny, światła nad nimi przygasają tylko po to, aby nadać większe znaczenie tuż obok toczącej się akcji.  Jak na niemych, przedwojennych filmach. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam w teatrze, ale aż taką znawczynią sztuki nie jestem :-)
 

Owacje na stojąco całkiem zasłużone. Wyszłam zaczarowana. Był to przecudny, niezapomniany wieczór. Znowu poczułam, że żyję :-)
 
Dziękuję Wam chłopaki za to :-D
 
 
CHANGE YOU MINDE AND YOU CHANGE THE WORLD

O przedstawieniu można poczytać więcej na ich oficjalnej stronie
 
I fajne filmiki do obejrzenia na Kinky Boots na YouTube

środa, 30 października 2013

Halloween time

Czyli istne szaleństwo :-)
Halloween pod względem przygotowań porównać można do gwiazdki. Domy dekorowane są już od początku października.


Zwykła dynia to już nuda :-) 


Oczywiście znajdziecie domy przed którymi  stoi samotna czarownica


lub kilka nadmuchanych duszków.


Ale czy nie większe wrażenie robi demonicznych rozmiarów kocur?

Są i prawdziwe perełki :-)



Ciekawe ile czasu zajęło postawienie cmentarza pod domem (czy widzicie te detale: wystające stopy, poprzewracane nagrobki)?


A te postacie prosto jak z "Nocy żywych trupów"?


Nie wiem czy odważyłabym się mieszkać w takim strasznym domisku :-D

Poza tym bale przebierańców, karaoke obowiązkowo w kostiumach (z zakupieniem stroju nie na problemu bo niektore sklepy otwierane są tylko po to, aby każdy mógł wybrać coś dla siebie na Halloween)

W TV nawet najsłynniejsze seriale mają wątek Halloween'owy, nie mówiąc już o reklamach.  
A to mija Zosieńka z koleżanką na balu przebierańców :-D czyż nie są urocze?

Teraz czekam tylko na wieczorne odwiedziny dzieciaków. Będę rozdawać cukierki, bo nie jestem za bardzo zainteresowana psikusamu :-)

Pozdrawiam
P.S. Przy okazji różnych poszukiwań trafiłam na zespół o bardzo podobnej nazwie do święta. Przedstawiam Wam zespół Helloween w piosence pt. Halloween :-D
Przepraszam jeśli okazałam się ignorantką Rock'ową :-)




wtorek, 22 października 2013

Częstochowa... w Pensylwanii :-)


Wkład poszczególnych narodowości w rozwój Ameryki sprowadzić można do trzech prostych stwierdzeń: Włosi budowali tu restauracje, Żydzi - banki a Polacy - kościoły.

Zatem jak tylko nadarzyła się okazja wyruszyłam na zwiedzanie Częstochowy ale takiej w Pensylwanii. Chciałam zobaczyć wytwór rąk naszych :-D
Generalnie oprócz kościoła, postawionego oczywiście na górze, i polskiego cmentarza nic więcej tu nie ma. Ale wycieczki Polaków ciągną z całych Stanów.

Msza odbywa się w języku polskim. Organista zawodzi jakieś smętne pieśni, w ławkach smutne twarze. Czyli jestem u siebie :-)

Kaplica Matki Boskiej stylizowana na tą w Polskiej Częstochowie. Nawet wota na ścianach odtworzone. W pomieszczeniu ciemno i mroczno. Czuć kadzidła. Słychać tylko szepty. Kolejka żeby zrobić sobie zdjęcie.

 
Tuż po sąsiedzku znajduje się kaplica Matki Boskiej z Gwadelupe. Jest jasna, dużo tu światła, na ścianach kolory. Czuje się radość. Nikomu nie przeszkadzają głośne rozmowy.
 
 
Różnice kulturowe zauważalne. Tu Polacy nie robią sobie zdjęć. Bo to nie "nasza"  Matka Boska. A przecież była tylko jedna :-)
 
Nieopodal kościoła znajduje się jadłodajnia. Jakoś trzeba nakarmić przybyłych pielgrzymów. Bigos, pierogi, schabowy z kapustą, barszczyk - przysmaki kuchni polskiej. Zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem ludziska nie ściągają tu tak tłumnie z powodu jedzienia :-)  
 
Najedzona wyruszam na spacer pomiędzy figurami przedstawiającymi... tajemnice różańca. Tak, tak. To też mnie zaskoczyło, bo  przecież powinna być droga krzyżowa :-) Jakaż miła odmiana.
Tak wędrując doszłam do polskiego cmentarza. A tu trawka krótko przycięta,  miła że aż się chce pobiegać boso :-)
 
 
Pomniki małe nikt nie stawia pałaców chociaż w porównaniu z amerykańskimi i tak jest tu przepych.
 
W części wojskowej pomnik. Już sama nie wiem co o nim myśleć.

 
Najpierw wydawał mi się okropnie brzydki, trącący martyrologią. Ale może jest tak brzydki, że aż piękny?

 
Patrząc na to arcydzieło pomyślałam sobie "skoro jesteśmy tacy dumni z naszej historii i chwalimy się bohaterstwem dlaczego budujemy pomniki, które mówią o upadku, upokorzeniu, pokazują pokorę i zwątpienie" - bo z tym właśnie mi się skojarzył. "Dlaczego ten huzar nie stoi dumnie, tylko pada na kolana?"
Bo chyba jaki naród takie pomniki. Na filozofowanie mi się zebrało :-)
 
Ale żeby już nie przedłużać tej wycieczki na zakończenie  jeszcze zdjęcie z Ronaldem Reagan'em i jego żoną Nancy, którzy przysiedli sobie na ławeczce obok kardynała Wyszyńskiego :-) 

 
Pozdrawiam :-D
 

poniedziałek, 21 października 2013

Biało-czerwony Nowy York

 
6 października 2013 r. Patrze i nie wierzę. Zastanawiam się gdzie ja wlłaściwie jestem: czy na  5 Avenue w New York czy może jakimś cudem trafiłam do Polski :-D



Wszędzie bialo-czerwone flagi, młodzież w strojach ludowych, dzieci niosące święte obrazy i wiele innych ciekawostek. Taki to barwny korowód przemaszerował podczas 76 Parady Pułaskiego :-)  

Wielki Marszałek Parady Pułaskiego 2013 Michał Kulawik
W tym temacie nie potrzeba za dużo słów :-) ciekawsze są zdjęcia :-)
Ja pokazuję tylko kilka a ciekawskich odsyłam na strony:
 
 znajdziecie tam wiele interesujących fotografii.







Nie zabrakło także polskiej prasy "opiniotwórczej" :-)
 
Zdjęcie ze strony Super Expressu
 
 
Kazimierz Puławski jest uważany w USA za twórcę kawalerii amerykańskiej. Jest bohaterem narodowym USA. W 1929 Senat amerykański ustanowił 11 października Dniem Pamięci Generała Pułaskiego (General Pulaski Memorial Day). W pierwszą niedzielę października odbywa się Parada.
 

poniedziałek, 30 września 2013

Coś dla ducha a właściwie duszy

Niedziela dzień święty i nie samymi imprezami człowiek żyć może.


Trzeba zadbać też o duszę :-)
Odwiedziłam już kilka kościołów i uczestniczyłam w mszach polskich i amerykańskich.
Kościoły wbrew pozorom pełne ludzi. W amerykańskich "multi -kulti" :-) W polskich tylko białe, smutne twarze.
Ale i tu i tu ksiądz wchodzi do kościoła przez nawę główną i wita się z parafianami. Podaje rękę, zatrzymuje się na chwilkę żeby wymienić jakieś grzecznościowe słówka. Ponadto w amerykańskim ksiądz przed mszą już spod ołtarza prosi wszystkich żeby się ze sobą przywitali. I nastaje gwar i harmider bo ludzie kręcą się w ławkach, podają sobie ręce, ściskają się i dopiero teraz można zaczynać :-)

W kościołach amerykańskich przygotowane pomoce dla wiernych. W każdej ławce znaleźć można kartki czy książeczki z tekstami wszystkich odmawianych podczas mszy modlitw


a także zestawy pieśni przygotowane na daną niedzielę.


Kobiety służą do mszy i czytają pismo święte. Dzieci przynoszą swoje zabawki i nikogo nie dziwi, że gadają i się bawią. Księża uśmiechnięci żartują z ambony.
No i te pieśni. Radosne, żywe, zachęcające do tańca  :-D Aż sie człowiekowi chce siedzieć i słuchać, bo to jakby koncert a nie kościelne śpiewanie. Całkiem odmienny klimat od polkich smutnych i rozlazlych piosenek.

 
 
 
Wszyscy idą do komunii. Obowiązuje zasada dopóki kogoś nie zabiłeś to nie musisz się spowiadać.
A po mszy ksiadz znowu wychodzi nawą główną i przed kościołem żegna wszystkich wychodzących z kościoła uściskiem ręki, jak przystało na dobrego gospodarza  :-)
 
Kościoły w Ameryce to także bardzo ważne ośrodki życia kulturalnego i edukacyjnego.
Księża organizują pikniki i festiwale,
 
 
prowadzą  katolickie szkoły i przedszkola. I co najważniejsze mają wypłacane pensję za swoją pracę.
 
Jednak "Ojcze nasz" po angielsku brzmi jakoś dziwnie dlatego odmawiam sobie cichutko pod nosem po polsku z nadzieją, ze Pan Bóg szybciej usłyszy :-)